niedziela, 30 września 2012

NOWE. "Different addictions". Rozdział 2. (DA)

Stałam właśnie w szatni, gdy zimne dłonie Louisa spoczęły na moim karku.

- Jesteś spięta. - szepnął naciskając mocniej, a ja wcale się nie opierałam. Jego opuszki palców delikatnie masowały moją szyję, zapach wody kolońskiej stopniowo docierał do moich nozdrzy, a nogi na dziesięciocentymetrowym obcasie były już lekko sine i obolałe. Po całej nocy za barem nie trudno o takie efekty. Dzięki uprzejmości Louisa, o ile mogę to tak nazwać, po kilku minutach poczułam znaczne odprężenie..

Podziękowałam mu buziakiem w policzek i przekręciłam kluczyk w swojej szafce. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Nie miałam pojęcia, czy gesty nowego pracownika mają jakieś głębsze znaczenie. Ponadto w mojej głowie nadal siedział lokaty piosenkarz. A żeby jeszcze nie było za mało to po powrocie do domu czekała mnie kolejna sprzeczka z ojcem. Wspaniałe życie, prawda?

Nagle do pomieszczenia wpadł Zayn i z przerażeniem oznajmił, że jego matka miała wypadek, co znaczyło tyle, iż natychmiast musi jechać do szpitala. Przytuliłam go na pożegnanie i zostałam sama.. z Louis'em. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Było już bardzo późno. Impreza urodzinowa Nick'a przedłużyła się o kilka godzin z racji tego, że ludzie świetnie się bawili. Od czasu do czasu zerkałam na Harry'ego z nadzieją, że odwzajemni spojrzenie, ale nic podobnego nie miało miejsca.

Teraz pozostało nam posprzątać bałagan, ogarnąć salę i spisać mini-sprawozdanie. Zwykle, gdy Malik miał jakieś ważne sprawy do załatwienia robiłam to sama. Dziwne było to, że przy Tomlinsonie czułam się na prawdę swobodnie. Znałam go przecież zaledwie jeden dzień.

- Przebiorę się i przyjdę - mruknęłam do Lou, który opuszczał szatnię. Skinął głową na znak zgody i zamknął za sobą drzwi. Opadłam na krzesło i przez kilka minut nie docierało do mnie nic. Dopiero po chwili usłyszałam, że ktoś naciska na klamkę.

- Louis, mówiłam, że zaraz przyjdę - fuknęłam zdenerwowana.

- Louis ? - głos chłopaka nie należał do mojego współpracownika. Podniosłam wzrok, a moje oczy napotkały parę seledynowych tęczówek i najpiękniejszy uśmiech na świecie.

- Mój kolega. - odparłam, nie wiedząc nawet dlaczego mu się tłumaczę. - Ale jakie to ma znaczenie?
 
Loczek podszedł bliżej.. i bliżej.. i bliżej zmniejszając odległość między naszymi ciałami do minimum.

- Co mówiłaś? - szepnął przejeżdżając kciukiem po moim policzku. Spuściłam wzrok, ale on uniósł mój podbródek nucąc cicho pod nosem jakąś piosenkę.

- Harry.. - próbowałam brzmieć  w miarę spokojnie.

- Melisa, to nie tak, że mieszam się w Twoje życie, ale te siniaki na rękach wcale nie wyglądają dobrze.

Ku mojej radości nie musiałam odpowiadać, bowiem do pomieszczenia przybiegł Louis oznajmiając, że mamy mało czasu. Nie pozostawało nic innego jak zabrać się do pracy. Nie mam pojęcia, gdzie podział się Styles. Wyszedł bez uprzedzenia, ale może to i lepiej..

Kiedy skończyliśmy było już nad ranem. Pierwsze promienie słońca przebijały się przez ciemne chmurki. Marzyłam tylko o tym by dotrzeć do domu bez żadnych kłopotów. Tommo opuścił lokal pierwszy, a ja jak zawsze zostałam by wszystko dobrze pozamykać. Skierowałam się na sąsiedni parking i rzuciłam torebkę na maskę auta w poszukiwaniu kluczyków.

- Kurwa - mruknęłam sama do siebie przerzucając przez palce kolejne drobiazgi. Portfel, tabletki, telefon. Wszystko tylko nie to, czego akurat potrzebowałam. Wtedy do moich uszu dotarł czyjś głos.
 
- Podwieźć Cię?

- Co tu robisz? Myślałam, że już dawno wyszedłeś. Dzięki, ale poradzę sobie. - odparłam szorstko, a na twarzy Harry'ego pojawił się smutek.

- Czekałem na Ciebie. Mel, jest szósta nad ranem, jest zimno, zaraz zacznie padać, a Ty nie możesz znaleźć klucza. - odpowiedział, a ja zaśmiałam się pod nosem. Był uroczy.

- Okej, umowa stoi. Ale prosto do domu. - mruknęłam zsiadając z maski mustanga.

Musieliśmy przespacerować się kawałek, bo Styles zostawił samochód na prywatnym parkingu. I wtedy zaczęło padać..

Miałam na sobie tylko tunikę z krótkim rękawem. Deszcz był co raz bardziej intensywny, a moje mokre włosy wołały o ratunek. Harry zatrzymał się, zdjął marynarkę i okrył nią moje ramiona.

- Nie trzeba.. - mruknęłam widząc jego zatroskaną twarz.

- Shhhh, zmarzłaś - jęknął loczek poprawiając przyklejone do mojego czoła kosmyki włosów.
_

Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi.

- Kiedy wróciłaś? -  tata brzmiał inaczej niz zwykle. Nie był pijany.

- Po szóstej.

- Śniadanie na dole, ja wychodzę do pracy. Mama dzwoniła..

- Po co? - krzyknęłam zrywając się z łóżka.

- Chciała.. - zaczął, ale przerwałam zdanie zatykając mu usta.

- Nie interesuje mnie ona. - odparłam nerwowo i opuściłam pokój.

Tata wyszedł, a ja zajęłam jedno z krzeseł kuchennych i powoli przeżuwałam ciepłe jeszcze tosty. W mojej głowie pojawił się skrót wszystkich wydarzeń, zaraz po tym jak zgodziłam się, aby Harry odwiózł mnie do domu. Długo rozmawialiśmy, wydawał się równie nieśmiały, jak ja. To było zaskakująco dziwne. Później próbował mnie.. pocałować. Z tego natłoku myśli wyrwała mnie wibrująca komórka.

Nieznany numer.

- Halo? - mruknęłam niezbyt chętna na rozmowę z nieznajomym.

- Lisa, tu Louis. Masz dzisiaj wolne.. szef.. - nie dokończył, bo wybuchnęłam dzikim śmiechem. Nie lubiłam mieć dni wolnych. Miałam wtedy zbyt dużo czasu na analizę swojego życia.

- Zabawne. - odparłam.

- Co w tym takiego? Max uważa, że powinnaś odpocząć. Jak wróciłaś do domu? Twój mustang stoi na parkingu..

- Harry mnie odwiózł.

- Ten nieodpowiedzialny dzieciak z burzą loków na głowie?

- Nie twój interes. - jęknęłam.

- Melisa, on jest.. - nie usłyszałam do końca słów Tomlinsona, bo z nerwów wcisnęłam czerwoną słuchawkę.

~

- Zayn? Zayn do cholery gdzie Ty trzymasz ten telefon? Nagrywam się piąty raz. Weź w końcu odezwij się, bo nie wiem co mam robić.

Po kilku minutach usłyszałam dzwonek do drzwi.

- Malik? - zdziwiło mnie jego przybycie.

- Przepraszam Melka, z mamą jest nie najlepiej. - szepnął wtulając się we mnie.

- Zani, spokojnie.. na pewno będzie dobrze. - próbowałam dodać mu otuchy. - Mów wszystko po kolei.

W ten oto sposób spędziliśmy ponad godzinę na przyjacielskiej wymianie spostrzeżeń. Mulat opowiedział mi całą historię oraz przebieg wypadku, ja wspomniałam trochę o Lou i Harrym. Zawsze mogłam na niego liczyć. Nigdy nie posiadałam prawdziwej przyjaciółki, a jeżeli w ogóle takowa pojawiała się na horyzoncie to równie prędko z niego znikała. Byłam dotychczas chodzącym nieszczęściem i wcale nie dziwne, że matka od nas odeszła.

Postanowiłam pojechać do klubu mimo, że Max dał mi dzisiaj dzień wolny. Tata pracował, a ja nie planowałam spędzić całego dnia przed telewizorem. No i skrycie marzyłam o tym, by znów spotkać lokatego piosenkarza. Nie wiedziałam, czy są na to jakieś szanse, ale podobno nadzieja umiera ostatnia.

Wciągnęłam na tyłek legginsy, założyłam jakiś top, ramoneskę i odpowiedni buty i byłam gotowa do wyjścia. Mój samochód znajdował się nadal na parkingu, więc na całe szczęście mogłam zabrać się z Malikiem.

Gdy dojechaliśmy na miejsce w lokalu znajdowało się zaledwie kilka osób. Był to jeden z tych dni, kiedy ruch nie wzrasta z prędkością światła. Louis od razu nas zauważył i odkładając kufel na swoje miejsce wyszedł nam naprzeciw.

- Melisa musimy porozmawiać. - odparł bez jakiegokolwiek przywitania.

- Nie wtrącaj się. - odburknęłam i wyminęłam go ogromnym łukiem.

Malik tylko poruszył ramionami i nic się nie odezwał. Był wykończony sytuacją matki, dlatego nie chciałam obciążać go jeszcze swoimi problemami. Zajęłam jeden z hokerów podczas, gdy Zani stanął za barem.

- A temu o co chodzi ? - spytał widząc jak Tomlinson posyła mi dziwne spojrzenie.

- Nie wiem - skłamałam wystukując palcami rytm piosenki śpiewanej poprzedniego wieczora przez Stylesa.

- Ej znam to! - krzyknął uradowany Malik przytrzymując moja dłoń. - Ten przyjaciel Nick'a to śpiewał, prawda?

- Um, możliwe. - ponownie skłamałam udając niezainteresowana lokatym przystojniakiem.

- Melisa widzę, że coś jest na rzeczy. - oznajmił, ale po chwili jego usta otworzyły się, a oczy nie mogły uwierzyć w to co widzą.

- O co chodzi? Malik? Dlaczego tak patrzysz? - jęknęłam z przerażeniem, ale po chwili poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę.

Odwróciłam głowę, a moje źrenice zarejestrowały dobrze znaną mi postać. Wyglądał cudownie. Jasne, nienagannie wyprasowane spodnie, biała koszula i marynarka. Ideał. Przywitał mnie buziakiem w policzek, co sprawiło, że okrutnie się zawstydziłam. Mój przyjaciel widząc zamieszanie zniknął z pola widzenia. Jedynie w drugim kącie baru krzątał się podirytowany Louis.

- Miałem nadzieję, że Cię tu znajdę. - odezwał się, a ja poczułam stado motyli.

- Miło z Twojej strony. - szepnęłam i wskazałam mu, aby zajął miejsce obok.

Zamówiliśmy po drinku, a rozmowa toczyła się sama. Wszystko było by w porządku, gdyby nie wszędobylski Lou. Powoli zaczynał mnie denerwować.

- Przepraszam za wczoraj, to nie tak, że tylko chciałem Cię pocałować..  - zaczął Harry, a ja przyjęłam postawę obronną. - To znaczy chciałem, ale... nie tylko o to mi chodziło.

Chłopak nieco się zmieszał, ale wyczułam, że ma naprawdę dobre intencje.

- W porządku Harry, jest okej. - oświadczyłam z uśmiechem prosząc Zayn'a o kolejnego drinka.

Nagle ku mojemu zaskoczeniu pojawił się przed nami Tomlinson Zerknął na Stylesa z okropną pogardą, po czym zwrócił się się do mnie:

- Max mówił, że masz brać się do pracy.

- O czym ty mówisz Louis? Sam mówiłeś, że mam dziś wolne.. - odpowiedziałam w miarę spokojnie nie dając się wyprowadzić z równowagi.

- Mała zmiana księżniczko. - odszczekał nowy, a ja zauważyłam, że Styles lustruje go piorunującym wzrokiem zaciskając ze złości pięść.

- Jakiś problem? Melisa chyba jasno powiedziała, że ma dziś wolne. - wtrącił się do rozmowy mimo, że go o to nie prosiłam. Uznałam, że nawet w tak konfliktowej sytuacji jest słodki.

- Może pochwalisz się jej... - krzyknął Louis popychając Harry'ego.

- Zamknij się. - odburknął mój towarzysz i pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia.

Całemu zdarzeniu przyglądał się Malik. Był równie zmieszany, jak ja. Nie miałam pojęcia o co chodzi i czym miał mi się pochwalić Harry, ale miałam zamiar rozwiązać tę dziwną zagadkę.

niedziela, 23 września 2012

NOWE. "Different addictions". Rozdział 1. (DA)

Prędko dobiegłam do mojego mustanga, który znajdował się na sąsiednim parkingu. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i wyruszyłam w stronę domu. Tak bardzo nie chciałam wracać, ale miałam nadzieję, że uda mi się przemknąć do pokoju niezauważoną.

Zdjęłam buty już na schodkach i z ogromną delikatnością nacisnęłam na klamkę od drzwi frontowych. Było przed trzecią w nocy, a ja nie potrzebowałam kłótni tylko odrobiny odpoczynku. W korytarzu panował półmrok, a z sąsiedniego pokoju dobiegały dźwięki telewizora. W całym domu unosił się dobrze znany mi zapach. Zapach dymu tytoniowego przesączony gorzkim alkoholem i nutką nienawiści.

Stąpałam cicho, by go nie zbudzić. Z każdym krokiem modliłam się, by być bliżej białych schodów prowadzących na piętro.

- Lisa to Ty? - jego głos był ochrypły, ale nie sygnalizował żadnej katastrofy. Przeklęłam w duchu swoją naiwność i zgarniając po drodze butelkę wody mineralnej skierowałam się do pokoju.

- Tak tato, to ja - odparłam z nadzieją, że da mi spokój. Podałam mu butelkę wody, która wytrącona wylądowała na mojej bosej stopie. Syknęłam z bólu.

- O której to się wraca do domu? - krzyknął, a do moich oczu napłynęły łzy. Znów stał się tym człowiekiem, którego nienawidziłam.

- Pracowałam. - oznajmiłam krótko i odwróciłam się na pięcie, ale on w ostatnim momencie złapał mój nadgarstek.

- Nie puszczaj się tak jak twoja matka - syknął przez zęby i opadł na fotel nie zważając na to jak bardzo ranią mnie jego słowa. Właściwie z pewnością było mu to obojętne. Dla niego liczyło się tylko jedno. Ja byłam jedynie niepotrzebnym dodatkiem do jego niesamowitej egzystencji. Matka odeszła od nas, gdy miałam kilka lat. Nawet jej nie pamiętam. Jedyne, co przypomina mi o jej istnieniu to świąteczne kartki z podpisem 'mama'. Jak okropnym człowiekiem trzeba być żeby zostawić własne dziecko? Nigdy nie mogłam tego pojąć.

Gdy dotarłam do pokoju nie w głowie mi było brać prysznic czy przebierać się. Przejrzałam tylko telefon, odpisałam na kilka sms-ów i opadłam na poduszki, by w końcu odespać wszystkie wrażenia. 

Następnego dnia obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Gdyby nie to, że dziś był przełom w klubie zadzwoniłabym do Maxa z prośbą o dzień wolny. Niestety obiecałam Malikowi, że go nie zostawię samego i musiałam dotrzymać słowa. Połknęłam dwie aspiryny, wzięłam prysznic i udałam się na śniadanie. Parter naszego mieszkania przypominał mini-burdel, wszędzie butelki, puszki, popielniczki, a nawet ubrania. Miałam tego dość. Ojciec spał wśród tego wszystkiego próbując wytrzeźwieć, a ja ledwo powstrzymywałam ból żołądka. Otworzyłam na oścież okno, by trochę świeżego powietrza wleciało do mieszkania. Ogarnęłam z grubsza bałagan i przygotowałam dwie porcje śniadania. Właściwie była to już pora obiadowa. Z letargu myśli wyrwał mnie telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Zayna w czapce kosmonauty, które zrobiłam mu jakiś czas temu podczas naszej małej wyprawy do parku rozrywki. Wybuchnęłam śmiechem i odebrałam połączenie.

- Melisa, jest sprawa. - zaczął Malik, a ja nie przeczuwałam niczego dobrego. - Musimy być dzisiaj w klubie wcześniej, Max ma dla nas jakieś informacje, czuję, że coś jest na rzeczy.

- Okej, rozumiem. Wcześniej to znaczy o której? - odpowiedziałam popijając kolejny łyk kawy.

- Sądzę, że tak dwie godziny przed rozpoczęciem -  mruknął do telefonu z niechęcią, bo to oznaczało, że lada chwila i trzeba się zbierać.

- Lisa, chodź tu. Lisa z kim rozmawiasz, odłóż ten pieprzony telefon! - głos ojca uniemożliwił ma dalszą rozmowę z Zanim.

- Mel, wszystko okej? - mruknął Malik słysząc mój zmieszany ton. - Mel, mam przyjechać?

- Nie Zayn, wszystko pod kontrolą, na prawdę. Poradzę sobie. Do zobaczenia za godzinę. - odparłam i nie czekając na odpowiedź odłożyłam telefon.

Weszłam do salonu, który połączony był z jadalnią. Ojciec przeskakiwał po kanałach popijając wodę z cytryną. Spojrzałam na niego z pogardą, politowaniem, a potem z ogromną złością. Niszczył siebie, ale zarazem mnie. Niszczył wszystko, co dotychczas zbudował. Dawniej taki nie był.

- Czego chcesz? - jęknęłam, bo jedyne o czym pragnęłam to to, by być dla niego niewidzialną
.
- Jak Ty do mnie mówisz gówniaro? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a moje oczy wypełniły łzy. Nie czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, trzasnęłam drzwiami i ruszyłam do sypialni po swoje rzeczy. Mimo, że miałam jeszcze prawie czterdzieści minut do umówionego spotkania postanowiłam wyjść już teraz. Kiedy byłam poza domem wszystko było lepsze. Nie oznajmiając mu nawet, że wychodzę opuściłam moją dzielnicę.

Część myśli zaprzątała mi sprawa z ojcem, jednak reszta należała do mojego wybawiciela. Nie mogłam przestać myśleć o chłopaku z burzą loków na głowie. W głębi serca marzyłam, aby móc go jeszcze zobaczyć i podziękować. Nie wiem, co mogłoby się zdarzyć gdyby nie jego pomoc. Tamci faceci byli mocno wstawieni i nawet gdybym się opierała nic by to nie dało, a wręcz przeciwnie mogłoby tylko pogorszyć moją sytuację.

Dotarłam do lokalu szybciej niż zwykle. Może to te emocje sprawiły, że naciskałam pedał gazu mocniej niż dotychczas. Nie ważne. Z racji tego, że do przybycia Zayna pozostało jakieś dwadzieścia minut postanowiłam przebrać się i odpowiednio umalować. Rozstawiłam wszystkie krzesła i przygotowałam bar na dzisiejszy wieczór. Zastanawiałam się po co Max ściągnął nas tam tak prędko.

- Długo tu jesteś ? - Zayn brzmiał bardzo dziwnie, aż zadrżały mi dłonie.

- Dlaczego tak bardzo się denerwujesz? Coś się stało? - odparłam widząc jego wyraz twarzy. Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo do pomieszczenia wszedł nasz szef, a za nim jakiś przystojny, ale dość młody chłopak.

- Witajcie, mam dla Was niespodziankę. Dzisiaj mamy ważny wieczór, prywatna impreza, na której pojawi się ktoś z show- biznesu. Uznałem, że przyda wam się pomoc. To jest Louis - wskazał na chłopaka, a moje źrenice rozszerzył się na myśl o pracy z tym słodziakiem.

- Miło mi, jestem Mel, a to Zayn - podałam mu rękę uśmiechając się szczerze.

- Mam nadzieję, że złapiecie dobry kontakt. Wszystko inne pozostaje bez zmian. Wierzę w was. - kontynuował, ale ja nie mogłam przestać wpatrywać się w błękit tęczówek Louisa. - A i jeszcze jedno, plan imprezy jest na zapleczu, ogarnijcie to, bo jest trochę do zrobienia.

Max opuścił lokal, a chłopcy udali się do szatni. Oparłam głowę o szybę i próbowałam odeprzeć atak bombardujących mnie myśli. Myśli o tym, czy Loczek pojawi się dzisiejszego wieczoru, czy też nie..

~*~

Było dokładnie dwadzieścia po ósmej, gdy zaczęli się schodzić pierwsi goście. Ekscytacja sięgała zenitu, gdy zobaczyłam przy drzwiach jedną z popularnych piosenkarek trzymającą za rękę Drake'a. Nie mogłam uwierzyć, dlaczego takie sławy wybrały najzwyklejszy klub w całym Londynie, a dokładniej na jego obrzeżach. Cóż, pozostawało się tylko cieszyć. Z ogromną radością oznajmiłam to mojej ekipie. Lou i Zayn byli równie zdziwieni jak ja. Podczas, gdy Malik witał gości ja próbowałam nawiązać jakiś dobry kontakt z nowym współpracownikiem.

- Mieszkasz w Londynie? - uznałam, że to będzie najbardziej neutralne pytanie.

- Uczę się i pracuję - odparł Louis przecierając ściereczką kolejną szklankę. - A Ty?

- Mieszkam, nie mam czasu na szkołę, bo muszę pracować.. - mruknęłam, dziwiąc się, że komukolwiek to mówię. Jedyną osobą, która znała moją historię był Zayn. Lou spojrzał na mnie przenikliwie, ale nie pytał, co jest tego powodem, za co byłam mu ogromnie wdzięczna.

- Masz chłopaka? - szepnął, próbując być dyskretnym. Nie byłam na niego zła o taką bezpośredniość.
 
- Nie szukam - odparłam mijając się z prawdą, bo w rzeczywistości pragnęłam, by ktoś się o mnie troszczył i martwił, by kogoś obchodziło, czy jestem szczęśliwa..

- Nie potrafisz kłamać. - odparł, a ja wybuchnęłam śmiechem. - Mel, jesteś świetną dziewczyną, na sto procent kogoś znajdziesz.

Uznałam to za komplement i podziękowałam nowemu koledze uśmiechając się najszczerzej na świecie. Był okropnie miły, a momentami miałam wrażenie, że mnie podrywa.

Wybiło piętnaście po dziewiątej, gdy sala była wypełniona ludźmi. Na małej scenie stanął Nick Grimshaw z radia BBC i podziękował wszystkim za przybycie. Zdałam sobie sprawę, że to na prawdę ważny wieczór.

- Słuchajcie kochani, zaprosiłem Was tutaj z kilku powodów. Pierwszy z nich to podziękowanie za wspaniałą niespodziankę urodzinową. Jesteście najwspanialszymi ludźmi na świecie.. - prowadził swój wywód, ale ja nie mogłam dłużej słuchać, bo szereg zamówień rósł z każdą minutą. Zabrałam się do pracy.

- O właśnie, piękna istotko z baru, mogłabyś załatwić nam drugi mikrofon? - jego głos rozszedł się po całym pomieszczeniu, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że zwrócił się do mnie. Moje policzki przybrały różową barwę, bowiem wpatrywało się we mnie ponad trzydzieści par oczu. Skinęłam głową na znak zgody i zniknęłam na zapleczu w poszukiwaniu sprzętu. Moja kusa sukienka opasana różowym fartuszkiem przykuła uwagę wszystkich zebranych. Max nigdy nie mówił nam, co mamy ubierać. Poza tym byłam jedyną dziewczyną w załodze, więc nie dotyczyły mnie żadne ograniczenia. Podałam mikrofon mężczyźnie i wróciłam na swoje miejsce obserwując jak ciekawe życie mają sławni ludzie.

- Lisa, nie myśl tyle, jest problem, tamta kobieta mówi, że zama.. - głos Zayna w ogóle nie docierał do moich uszu. - Lisa, idź tam.

Wyrwałam się z zamyślenia i podążyłam do wysokiej, ale dziwnie zbudowanej kobiety w celu rozwiązania jakiegoś konfliktu, ale wtedy Nick ogłosił jakiś występ. Prędko wyjaśniłam sprawę i przeprosiłam za nieporozumienie. Właściwie, było mi wszystko jedno.

Spojrzałam na scenę, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Ktoś montował sprzęt, a siedzący obok starszy mężczyzna przygrywał cicho na gitarze. Dopiero po chwili moje bębenki podrażnił znany mi już głos. Niestety nie mogłam ujrzeć twarzy wykonawcy, bo ludzie wstali z miejsc i tym samym zasłonili cały widok. Zdenerwowałam się nieco, ale opadłam na hokera i wsłuchiwałam się w słowa chłopaka.

Circles, we’re going in circles
Dizzie’s all it makes us
We know where it takes us
We’ve been before
Closer, maybe looking closer
There’s more to discover

Find out what went wrong
without blaming each other
...


Rozkoszowałam się piosenką do samego końca, a raczej do momentu w którym Louis poprosił mnie, abym zaniosła z nim kilka tac do stolika solenizanta. Nie mogłam odmówić. Wzięłam, więc zamówienie i wyruszyłam przed siebie. Tommo stał, a ja podawałam napoje.

- Tequilla? - szepnęłam, a chłopak z niesamowicie zielonymi tęczówkami, tak samo pięknymi jak poprzedniej nocy podniósł rękę w górę. Nasze spojrzenia spotkały się, a szklanka z trunkiem spadła i roztrzaskała się na oczach wszystkich gości. Czułam się jak kretynka. Louis pospieszył mi z pomocą i zbierając szkło pociągnął w stronę zaplecza.

- Co jest z tobą? - jęknął szukając odpowiedniego mopa.

- Nic. - skwitowałam krótko, opierając się o zimną ścianę. - Daj, ja pościeram. - wyrwałam mu rzeczy z ręki i pospieszyłam do głównej sali.
_

-Przepraszam za zamieszanie - próbowałam się jakoś wytłumaczyć, ale im to było chyba obojętne. Szybko posprzątałam po sobie i już miałam odchodzić, gdy lokaty podszedł bliżej i wypowiedział moje imię.

- Skąd wiesz jak się nazywam? -szepnęłam nie przestając rozkoszować się jego spojrzeniem.
 
- Plakietka Melisa, twoja plakietka - odparł z uśmiechem.

- Przepraszam, mam mętlik w głowie. Nie zdążyłam Ci wczoraj podziękować, a więc.. - przerwał mi kładąc palec na moich ustach.

- shhh malutka, jest okej. Zawsze do usług - dodał po chwili, a moje serce napuchło do rozmiaru XXXXL - jestem Harry.

- Miło mi Cię poznać, Harry. - odpowiedziałam i skierowałam się w stronę baru pozostawiając go na środku sali. Pobiegł za mną i chwycił mój nadgarstek. Zabolało.

- Dlaczego masz tak posiniaczone ręce? - mruknął widząc, jak syczę z bólu.

- Uderzyłam się. - skłamałam.

- Melisa.. - zaczął, ale mu przerwałam wyjaśniając, że go to wcale nie dotyczy. Resztę wieczoru spędziłam za barem obserwując jak świetnie bawi się ze swymi znajomymi lub przysłuchując się wykonaniom jego piosenek. 

Był jak ideał, niesamowity, perfekcyjny, cudowny i nieosiągalny.

Od autorki: Jest sprawa! Jeżeli chcecie być informowani o rozdziałach na tym blogu napiszcie pod tym rozdziałem swój nick z tt, będzie mi łatwiej. Dzięki .x

środa, 12 września 2012

NOWE. "Different addictions". Prolog. (DA)

Od autorki: Cześć! :) Wiem, że z pewnością większość Was oczekiwała dalszych losów Haly :) ale chcę zaprezentować Wam inną historię. Oczywiście hetero, podkreślam od razu, aby nie było nieporozumień. Mam nadzieję, że spodoba się i będziecie stałymi czytelniczkami. Co do HALY - nie zrezygnowałam, po prostu na razie nie mam czasu. Być może kiedyś ;') Miłego czytania! :)

_

Miłość jest jak uzależnienie, a przecież każde uzależnienie kończy się odwykiem. 

Odwyk to ból. Ból to miłość?

Staczając się na samo dno dotykamy tego, co przenika nasze serca.

Każdego dnia nałóg niszczy człowieka. Zaburza jego prawidłowe myślenie oraz zamyka jego świat powodując, że on sam traci najważniejsze wartości w życiu. 

Jednym słowem: ogranicza. 

...jednak uzależnienie to nie zawsze coś złego.

~*~

- Mel, to do jutra? - krzyknął Zayn zarzucając na swoje plecy skórzaną kurtkę. Jego karnacja w połączeniu z nieziemsko czekoladowymi tęczówkami wywoływała okrutnie piorunujący efekt.  Malik bez wątpienia miał spore powodzenie u dziewcząt, jednak nie zauważyłam, aby kiedykolwiek z tego korzystał. Może powodem tej życiowej pustki był brak czasu. Może istniał szereg innych spraw, które posiadały ważniejsze priorytety niż.. miłość.

- Uhm, jasne - odparłam pod nosem nie przestając wycierać podłogi. Zostało mi jeszcze do posprzątania pół sali i mini-scena, na której występowali najczęściej zaproszeni do nas goście. Nie zdarzało się to często, bowiem miejsce, w którym znajdował się klub było totalnym odludziem. I to dosłownie.

- Dasz sobie radę? - głos bruneta dotarł do moich uszu z prędkością światła. - Glupio mi, że cię dziś tak zostawiam Lisa.

- Zani, wyluzuj. To przecież nie pierwszy raz, gdy ogarniam to wszystko i wychodzę ostatnia. Leć, bo się spóźnisz! - oznajmiłam zgodnie z prawdą dodając do tego lekki uśmiech, który miał być zapewnieniem, że wszystko na sto procent jest w porządku. Ale właściwie to nie było.

Mój współpracownik zniknął za szklanymi drzwiami, a ja ze zmęczenia opadłam na kafelki.  Podłoga wyłożona w czarno-białą szachownicę była bardzo gustowna. Nad miejscem do występów wisiała kryształowa kula,  a w mojej głowie wirowało setki myśli. Jedną z nich było to, aby nie wracać prędko do domu..

Kiedy skończyłam było już grubo po drugiej w nocy, moje powieki z ledwością utrzymywały się jeszcze w górze, resztki tuszu zbyt mocno obciążały moje rzęsy, a policzki piekły mnie w tak dziwny sposób, że nie umiem tego wyjaśnić. Jedyne o czym marzyłam to rzucić się na miękkie łóżko i po prostu odespać ten długi wieczór.

Odwróciłam tabliczkę z napisem 'otwarte' na drugą stronę, pogasiłam światła i przekręciłam kilka razy klucz dopisując specjalny kod. Max - nasz szef zaopatrzył się w najnowsze gadżety bezpieczeństwa. Nie wnikałam w to.

- Ej lala, dokąd to? - głośny, ale bardzo czuły głos podrażnił moje bębenki. Przez moment analizowałam sytuację zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić. Odwróciłam się na pięcie i ujrzałam pod jedną ze ścian kilku mężczyzn, raczej młodych, pewnie w moim przedziale wiekowym. Trzymali w dłoniach puszki po piwie. Jeden mocno zaciągał się jakimś papierosem lub jointem. Nie widziałam dokładnie ich twarzy, bo stojąca kilka metrów dalej latarnia przepaliła się zeszłej nocy. Jedyne, co rozświetlało mrok to księżyc. Dziś była pełnia.

- Lala, nie bój się - dodał jeden z nich, gdy posłałam im pełne współczucia spojrzenie. Nie mam pojęcia, czy ich odurzone umysły działały racjonalnie. Sądzę, że nie, ale jakie to ma znaczenie? Poprawiłam krótką miniówę i ruszyłam przed siebie. Uliczka była ciasna, pełna różnego rodzaju śmieci i odpadów. Zapach, który unosił się w tej części miasta również nie był przyjemny.

- Słyszysz, co mówił kolega? - spytał inny z nich zbliżając się do mnie na niezbyt bezpieczną odległość. Poczułam się zagrożona i w tym momencie powinnam brać nogi za pas i zwiewać, ale kiedy do moich nozdrzy dotarł zapach perfum tego chłopaka poczułam ogromną blokadę. W dodatku ujrzałam jego potargane przez wiatr loki, a moje serce jakby się zatrzymało. Ale tylko po to, by za kilka sekund wzmóc swój rytm..

- Uciekaj - szepnął mi prawie do ucha, udając przed kolegami, że mnie obściskuje. - Uciekaj na trzy. Spojrzałam w jego oczy, były takie szczere. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam oderwać od nich wzroku.  I gdy z ust nieznajomego wypadła cyfra 'trzy' musiałam pożegnać się z tym, co wydawało się być choć przez moment szalenie prawdziwe.

- Wasza @natsdirection  :)